Zapraszamy na kolejne spotkanie Klubu Filmowego ALE NAKRĘCONE!!!

Odsłony: 4408

 

 

 

czas: 113 min.

gatunek: dramat

produkcja: Francja, USA, Wielka Brytania

premiera: 2015

reżyseria: Justin Kurzel

scenariusz: Jacob Koskoff, Todd Louiso, Michael Lesslie

 

Szkocki generał Makbet, za namową swojej ambitnej żony, postanawia użyć niegodziwych środków w celu zdobycia władzy i obalenia króla.

 

Producenci oscarowego "Jak zostać królem" przedstawiają ponadczasową opowieść o żądzy władzy, zdradzie, pasji i szaleństwie. Krwawa gra o tron w średniowiecznej Szkocji z Michaelem Fassbenderem i Marion Cotillard w rolach głównych. Wiedźmy przepowiadają, wracającemu z wojennej wyprawy lordowi Makbetowi, świetlaną przyszłość. Budzące się w nim ambicje i żądzę władzy podsyca Lady Makbet. Prorocze słowa czarownic spełnią się, ale jego droga na tron spłynie krwią, a korona na jego skroniach okupiona zostanie szaleństwem.

Cześć, ci Makbecie! Przyszły królu, cześć ci!

Ekranizacja szekspirowskiego dramatu to zadanie niemalże karkołomne, ale Justin Kurzel wywiązał się z niego nadzwyczaj zadowalająco. Można się nawet pokusić o stwierdzenie, że w pewien sposób "uczeń przerósł mistrza".

Nie trzeba chyba nikomu specjalnie przybliżać historii Makbeta (w filmie grany przez Michaela Fassbendera), gdyż jest ona szeroko znana. Niemniej, kilka słów w ramach przypomnienia nie zaszkodzi. Urzeczony przepowiednią, wedle której miał w przyszłości dostąpić wielu zaszczytów, a spośród nich najwyższym była godność królewska dążył do jej spełnienia. Idąc za podszeptami swej żony, Lady Makbet (grana przez Marion Cotillard) – kobiety chorobliwie owładniętej żądzą władzy, dopuścił się świętokradzkiego czynu zabijając króla Dunkana (David Thewlis). Pozostałe wydarzenia, to już efekt "toczącej się kuli śniegowej" – dalszego brnięcia w zbrodnię i szaleństwo, które stopniowo opanowuje małżonków. Nawet gdy oboje już doczekali się spełnienia wróżby, a może szczególnie od tego momentu, ich życie staje się wyjątkowo przykre i nieszczęśliwe. To świadomość popełnionych czynów i zbrodni prowadzi ich do ostatecznej klęski. Nie widząc już nadziei Lady Makbet popełnia samobójstwo, zaś sam Makbet ginie – również zgodnie ze słowami przepowiedni – z rąk Makdufa (Sean Harris) (Z tych bowiem, których rodziła kobieta,/Nikt potężnego nie zmoże Makbeta).

"Makbet" jest dziełem mocno teatralnym: przede wszystkim koncentruje się na zachowaniach bohaterów. Zachowuje przy tym zasadę dramatu, gdzie tło w postaci scenografii czy muzyki powinno stanowić jedynie idealne dopełnienie, a nie przysłaniać aktorów. 

W filmie brakuje gwałtownych gestów czy nadmiernej ekspresji. Cały przekaz emocjonalny zawiera się głównie w wystudiowanej mimice i wypowiadanych kwestiach. Wrażenie to jest dodatkowo wzmacniane przez częste zbliżenia, gdzie w pełni możemy obserwować spojrzenia aktorów czy ogólny wyraz ich twarzy. To te momenty najbardziej wyraziście sygnalizują odczuwane przez nich emocje. Pod tym względem, duet w postaci Cotillard i Fassbender wypada znakomicie, aczkolwiek pierwszeństwo zdecydowanie przypada odtwórcy roli Makbeta. Niesamowite wrażenie sprawia śledzenie metamorfozy tytułowego bohatera, który początkowo szargany licznymi wątpliwościami, gryzący się z samym sobą, w końcu staje się nieczuły i bezwzględny do tego stopnia, iż samobójstwo własnej żony kwituje słowami: Powinna była umrzeć nieco później.

Rola wspomnianego tła w filmowym "Makbecie", a więc "scenografia" i muzyka jest niebagatelna.

Lokacje jakie przewijają się w filmie jakkolwiek często piękne i zachwycające są jednak (celowo) pozbawione "żywotności" i melancholijne. Nawet tonacja kolorów – duża ilość ciemnych odcieni w strojach bohaterów czy w okolicy w jakiej się znajdują – sprawia, że ciężka atmosfera niepokoju i tajemnicy jest wręcz przemożna. Otoczenie niejako odzwierciedla nastroje i uczucia głównych bohaterów w danej sytuacji. 



Nie inaczej jest, zresztą z muzyką, która ograniczona jest często wyłącznie do dźwięków jednego instrumentu, do którego stopniowo dołączają inne. Dominująca rola skrzypiec i kontrabasu pozwala jeszcze bardziej wczuć się w nostalgiczny i oniryczny klimat, jak również niezwykle współgra z aktualną sytuacją rozgrywającą się na ekranie. To właśnie muzyka najczęściej podczas seansu sprawia, iż ciarki przebiegają po plecach. Wiele utworów w filmie było tak pięknych, że nawet po wyjściu z kina przez jakiś czas słyszałam jeszcze ich brzmienia.

W "Makbecie" nie ma zbyt wiele dynamiki rozumianej jako sceny gwałtownych akcji. Nawet rozgrywająca się bitwa na początku filmu jest jakby stonowana i w pewien sposób odczuwana metafizycznie. W momencie, kiedy dwie zwarte ściany ludzi zderzają się ze sobą z wrzaskiem, widzimy nagle tę samą scenę puszczoną w zwolnionym tempie i całkiem bezgłośnie; po krótkiej chwili jednak znów jesteśmy przygnieceni hałasem i błyskawicznie zadawanymi ciosami. Ten kontrast pomiędzy poszczególnymi ujęciami pozwala rozpatrywać tę konkretną chwilę niejako z dwóch perspektyw: „z bliska”, gdy słyszymy i widzimy kotłującą się masę oraz „z dystansu”, kiedy obserwujemy tylko spowolnione ciosy i grymasy na twarzy poszczególnych osób. Wrażenie jest doprawdy piorunujące.

"Makbet" jest dziełem wybitnym i należy do tych filmów, które po obejrzeniu długo pozostają w widzu i skłaniają do rozważań. Nie należy on jednak do pozycji „łatwych i lekkich” (chociaż zdecydowanie przyjemnie się ją ogląda). Do tego seansu trzeba się przygotować i odpowiednio nastawić, bo jest to dzieło wymagające skupienia. Ponadto, stawia człowieka przed trudnym dylematem i zmusza do odpowiedzi na pytanie: czy warto dla ułudy szczęścia i kuszących, ale niejasnych obietnic poświęcić siebie i własne sumienie?

 

Justin Kurzel

 

 

 

data urodzenia:

1974-08-03 (41 lat)

miejsce urodzenia:

Gawler, Australia

   

Żona: Essie Davis (od 2002)

Rodzeństwo: Jed Kurzel

Dzieci: Stella Kurzel, Ruby Kurzel

Nagrody: Nagroda AACTA: Najlepszy reżyser

 

 

 

 

reżyser

 

2016

       
         
 

Assassin's Creed

 

2015

     
       
 

Makbet
Macbeth

3 nominacje

 

2013

     
 

The Turning

"Boner McPharlin's Moll"

  • (reżyser segmentu)
 

2011

     
 

Snowtown

1 nagroda

 

2004

     
 

Blue Tongue

 

 

 

Justin Kurzel: mrok nas przyciąga

Reżyser Justin Kurzel opowiada Onetowi o swoim filmie "Makbet", a przy okazji wyjawia, jak prawie uśmiercił Marion Cotillard, co ma wspólnego Szekspir z Walterem Whitem z "Breaking Bad" i czy Michael Fassbender gra w grę.

Wchodzący na polskie ekrany "Makbet" Justina Kurzela pokazuje, że od szekspirowskiego klasyku do telewizyjnych hitów droga nie taka daleka. Bez strat dla wartości klasycznego tekstu Australijczyk przekłada legendarną opowieść o żądnych krwi i władzy małżonkach na współcześnie zrozumiały język. Co prawda akcja wciąż rozgrywa się w jedenastowiecznej Szkocji, a bohaterowie mówią frazą, ale styl wizualny, muzyka i przede wszystkim podejście do świata przedstawionego zdają się być bardzo aktualne. Zamiast kolejnej nudnej adaptacji szkolnej lektury dostajemy awangardowy wizualnie spektakl z wnikliwą analizą struktur rodzinnych oraz ludzkiej psychiki. Aby w pełni pojąc jakość i magnetyzm tej filmowej propozycji, wystarczy dodać, że w głównych rolach występują jedne z największych gwiazd kina. Nagrodzonej Oscarem Marion Cotillard towarzyszy aktorski kameleon oraz symbol seksu Michael Fassbender.

Anna Tatarska: Zależało panu, żeby po tym filmie nowa generacja widzów, którzy ekscytują się "Grą o tron", pomyślała, że "Makbet" też jest cool?

Justin Kurzel: Myślę, że w "Makbecie" jest ponadczasowo aktualny temat, który zawsze będzie interesował widzów równie mocno, co mnie. "Gra o tron" jest świetnie napisana, ale przecież Szekspir pisał tak już wieki wcześniej, na tym polega dowcip! Współczesne kino i telewizja nieustannie pożyczają od niego tematy i postaci. Kiedy montowałem ten film, oglądałem jednocześnie "Breaking Bad". Sposób, w jaki budowana jest postać Waltera White'a, faceta, który całkowicie zmienia swoje życie i zaczyna zmierzać ku nieuchronnej katastrofie - a my nie możemy oderwać od tego wzroku - to historia bardzo podobna do losów Makbeta. Przyciąga nas mrok. Akurat Makbet znajduje w nim poczucie siły, wyzwolenie.

Pamięta pan, co najbardziej pana zaskoczyło, kiedy przeczytał po raz pierwszy scenariusz?

Czytało się go jak western! Zaintrygował mnie związek postaci i przestrzeni, bo jest on bardzo silny. Brutalne, surowe otoczenie wpływa na ich psychikę. Na początku filmu Makbet jest wojownikiem, człowiekiem ukształtowanym przez wojnę. Ona boryka się z utratą dziecka, przepracowuje żałobę. Pustkę wypełniają ambicją. Wydało mi się to ciekawe, niespotykane.

Intrygowała pana szansa zbadania natury władzy?

Władza jako synonim siły – ten schemat mnie nie ciekawił. Mam wrażenie, że dla wielu bohaterów tej sztuki, ale nie tylko, władza jest ucieczką. Prywatnie znałem parę, która straciła dziecko. Wkrótce potem ich kariery zawodowe wystrzeliły, bo cały żal i cierpienie przekształcili w energię, która nakręcała ich profesjonalne działania. Podobny schemat widzę u Makbetów. To trzyma ich relację przy życiu, pozwala wciąż coś czuć. Władza bardziej interesuje mnie zatem jako ucieczka.

Mówi pan, że nie interesowała go klasyczna adaptacja. Znał pan inne adaptacje "Makbeta", np. film Kurosawy?

Przyznam, że nie i nie nadrabiałem tego braku aż do momentu ukończenia swojego filmu. "Makbet" jest tak popularną sztuką, że nie da się adaptując ją, uciec od oczekiwań innych. Każdy ma jakieś wyobrażenie na temat tego, jak powinna wyglądać. Postanowiliśmy się na tym nie skupiać, tylko szukać prawdy w tym procesie, skoncentrować na emocjach, intymnej atmosferze między aktorami, zbudowaniu naturalnej więzi między nimi. Chcieliśmy poczuć niesamowitą atmosferę szkockiej natury.

Szkocja jest piękna i majestatyczna, ale to nieprzyjazny teren dla filmowców.

Na planie było bardzo ciężko. Kręciliśmy w środku zimy, jak na tamte okolice wyjątkowo mroźnej. -10 stopni i poziomy, zacinający deszcz. Teren był pełen nor i dziur. Do jednej z nich któregoś dnia wpadła Marion. W jednej chwili szła, w drugiej zniknęła z kadru... Ale na szczęście nic się nie stało, po prostu się otrzepała i graliśmy dalej. Wbrew temu, co mogą sobie wyobrażać niektórzy, Marion nie jest francuskim pieskiem, to twarda babka. Poza tym marzyła o zdjęciach w Szkocji, ta przestrzeń ją fascynowała i poruszała. Trudne warunki miały wpływ na naszą pracę. Drżący na zimnie aktor wyrzucający z siebie frazę w kłębach widocznej pary... To dodaje do filmowej opowieści jakiś element prawdy, namacalności. Szkocja wyraźnie kształtowała teksturę naszego filmu i jego styl, bez dwóch zdań.

Skoro wspomniał pan o Marion – czy mógłby pan opowiedzieć, jak kompletował obsadę? Chemia między Fassbenderem a Cotillard jest magnetyczna.

Michaelowi bardzo spodobał się mój poprzedni film "Snowtown" i już wcześniej chciał ze mną pracować. Potem pojawiła się propozycja, bym reżyserował "Makbeta". Kiedy producenci wspomnieli, że Michael jest w ten projekt zaangażowany, wiedziałem, że to coś dla mnie. Pasował do mojego wyobrażenia tego bohatera. Jest w nim magnetyzm, tajemnica, ponadczasowa męskość, ale też jakaś emocjonalna kruchość. Makbet, szczególnie kiedy zaczyna powoli tracić rozum, bywa histeryczny, a w Michaelu jest coś godnego, co w moim odczuciu mogło uchronić te strony przed popadnięciem w sceniczny patos. Jako aktor czuje się też komfortowo w ciszy, a to rzadkie. Marion pojawiła się później, kiedy z Michaelem dyskutowaliśmy o potencjalnej partnerce dla niego. Oboje mamy ogromny szacunek dla jej talentu i dorobku. Poza tym na tle tych hardych, surowych szkockich mężczyzn jawiła się jak jakiś egzotyczny ptak. Jest wysublimowana, wręcz szlachecka, ale jednocześnie zdaje się mieć w sobie człowieczeństwo, empatię. Poczułem, ze wniesienie tych cech do postaci, która historycznie postrzegana jest jako wiedźma, czarny charakter, będzie intrygujące. Chcieliśmy skupić się na macierzyństwie, rodzinie, momencie utraty dziecka... Marion pasowała do mojej wizji ten pary i do tej historii w ogóle.

Można powiedzieć, że pana "Makbet" to alternatywne ujęcie gatunku "film familijny".

Tak, ten film jest w pewnym sensie esejem na temat rodziny. Jak ją poskładać po tragedii, czym jest bezdzietność dla pary pragnącej potomka. Zauważmy, ze wszyscy ludzie wokół Makbeta mają silne relacje rodzinne, to budzi w bohaterze i jego żonie zazdrość. Stąd też chyba płynie napędzająca ich potrzeba destrukcji.

Niektóre fragmenty rozmów mogłyby pochodzić z "Chłopców z ferajny"

 

Do tego mam poczucie, że to bardzo "chrześcijański" Makbet!

Na pewno gramy tu z ideą jakiegoś "wyższego porządku", losu, który jest wobec bohaterów nadrzędny. Choć w filmie nie określamy czasu akcji wprost, to wiadomo, że dzieje się to gdzieś w jedenastym wielu. Ten okres nas zafascynował, bo wówczas pierwszy raz w historii, zabijało się króli i, zanim ostygło ciało, pojawiali się już uzurpatorzy tronu. Dankan był jednym z pierwszych króli, który został ponoć wybrany przez Boga. Zatem cała historia ma podtekst religijny.

"Makbet" to sztuka, zatem przede wszystkim słowa, szekspirowska fraza. Pana film film jest bardzo charakterystyczny wizualnie i odważnie korzysta z prawa do milczenia.

W oryginale jest wiele fragmentów, gdzie Makbet opisuje, co dzieje się poza sceną, w której właśnie uczestniczy. Z tego czerpaliśmy kreując świat przedstawiony. Chodziło o zachowanie równowagi: kiedy dać się porwać słowom, a kiedy zatopić w sugestywnej filmowej wizji. Zachwyciła mnie intymność tego tekstu. "Makbet" zawiera zaskakująco wiele fragmentów prozy, jest nowoczesny, niektóre bardziej dygresyjne fragmenty rozmów mogłyby równie dobrze pochodzić z "Chłopców z ferajny". Ten tekst oddycha i sam w sobie jest bardzo kinowy. Wiedziałem, że chcę iść w stronę odpowiedzi na pytanie: "Czym jest inferno Makbeta? Jaka jest jego apokalipsa?". Dlatego widownia musiała patrzeć na świat jego oczami, a one widzą świat pokolorowany przez emocje.

Sceny bitewne są spektakularne, ale nie ma w nich nic z klasycznej dla filmów historycznych "pokazówki", sztucznego dramatyzmu.

Przeglądałem bardzo dużo fotografii wojennych z rozmaitych okresów. Interesowały mnie najmniejsze detale, na przykład dźwięk zakończonej już bitwy. Bo to on nawiedza potem psychicznie wyczerpanych wojowników. Taka wrażeniowość formy budowała pewne zmysłowe przejście do sceny z wiedźmami...

No właśnie, ciekawie pokazał pan elementy mistyczne, fantastyczne - jak na przykład obecne w oryginalnym tekście wiedźmy.

Zależało mi, by były to postaci realistyczne, prawdziwe i należące do przestrzeni. Proste, szkockie dziewczyny. Być może nie istnieją, może Makbet je sobie jawi, ale nie są na pewno jakimiś stworami ze świata fantasy. Ciekawe, że w przypadku zespołu stresu pourazowego wizje i widzenia podobno stanowią potężne źródło cierpień dla dotkniętych tą przypadłością. A Makbet, ciężko doświadczony na polu walki, spokojnie mógłby PTSD mieć.

Z Michaelem i Marion pracowało się tak dobrze, że z tym samym zespołem tworzy Pan teraz "Assassin's Creed". Od Szekspira do gry komputerowej – to spektakularny zwrot!

Wiem, tym bardziej że nigdy nie sądziłem, że będę realizował coś w tym gatunku filmowym. Przyznaję, mam strasznego stracha. Michael zaczął mi opowiadać o "Assassin's Creed" po "Makbecie" i postanowiłem sprawdzić, o co tyle hałasu. Dziś już rozumiem, dlaczego ta gra ma miliony fanów na całym świecie. Jest w niej głębia, drugie dno, a pomysły, które się tam pojawiają, nie są miałkie. Do tego akcja opiera się na rzeczywistych wydarzeniach historycznych, postaci tak samo. Naczelnym tropem gry jest temat dziedziczenia: wszyscy skądś pochodzimy, ktoś tu przed nami był, mamy jakiś kod genetyczny, który determinuje to, kim jesteśmy. Wiem, że Michaela też to zafascynowało. Przyznam, że jakość i złożoność świata tej gry była dla mnie dużym zaskoczeniem! A na jej podstawie powstał wspaniały scenariusz, z którym mam teraz szansę pracować. Nigdy się nie spodziewałem, że zrobię taki film. Z takim budżetem. To największy budżet w mojej karierze.

Graliście z Michaelem?

W "Assassin's...?" Tak wspólnie, przed telewizorem? Nie, niestety ten etap nas ominął. Ale może jeszcze do tego wrócimy!

Odmłodził Pan "Makbeta", teraz "postarzy" grę komputerową, tak, żeby podobała się nie tylko nastolatkom?

Opowiadanie historii to uniwersalna wartość. Myślę, że w "Assassin's Creed" tak jak w "Makbecie" czy choćby "Mad Maxie" są pewne tropy i tematy, które są ponadpokoleniowe. Wiem, że nie robię filmu dla nastolatków.