Zapraszamy na kolejne spotkanie Klubu Filmowego ALE NAKRĘCONE!!!

Odsłony: 2306

 

 

 

czas: 115 min.

gatunek: dramat

produkcja: Polska

premiera: 2015

reżyseria: Krzysztof Łukaszewicz

scenariusz: Krzysztof Łukaszewicz

 

Rok 2004, siedziba władz lokalnych w irackiej Karbali, City Hall, zostaje zaatakowana przez Al-Kaidę i sadrystów. Grupa polskich oraz bułgarskich żołnierzy odpiera kolejne ataki.

 

To były cztery dni piekła… Irackie miasto Karbala. 2004 rok, środek wojny w Zatoce Perskiej. Zaczyna się ważne muzułmańskie święto Aszura. Bojówki Al-Kaidy i As-Sadry atakują miejscowy ratusz City Hall – siedzibę lojalnych władz i policji, w którym przetrzymywani są też aresztowani terroryści. Ich kolejne wściekłe ataki odpiera osiemdziesięciu polskich i bułgarskich żołnierzy, którzy mają zapasy jedzenia oraz broni jedynie na 24 godziny walk. Tracą kontakt z bazą, nie wiadomo, kiedy dotrze wsparcie. Wystrzelawszy niemal całą amunicję, na racjach głodowych, zabijają ponad stu napastników, nie tracąc ani jednego żołnierza. Wygrywają największą polską bitwę od czasów II wojny światowej.

Paliwo dla uprzedzeń

Jakub Majmurek

Jedno trzeba Krzysztofowi Łukaszewiczowi przyznać – od czasu żenującego "Linczu" reżyserski warsztat poprawił mu się na niewyobrażalną wprost skalę. "Karbalę" ogląda się nie tylko bez wstydu, ale nawet z pewną przyjemnością. Trudno nie cieszyć się, że w ciągu prawie dwóch dekad, jakie minęły od czasu nieszczęsnej "Operacji samum", polskie kino potrafi w końcu wyprodukować przyzwoity film wojenny. Żeby była jasność – to ciągle galaktyczna odległość od "Szeregowca Ryana" czy "Snajpera", ale jest to opowiedziany nowoczesnym językiem filmowym, dynamicznie zmontowany obraz, w którym wszystkie piony produkcji pracują jak trzeba, tworząc mocny sensoryczno-kinetyczny efekt. Świetny jest też casting – od Michała Żurawskiego i Tomasza Schuchardta na drugim planie po Bartłomieja Topę na pierwszym. Ta ostatnia rola jest na tyle charyzmatyczna, że zapominamy, iż aktor ten gra tu w zasadzie to samo, co w "Domu złym" i "Drogówce".

Niestety, gorzej jest z myślową warstwą tego filmu. Tu mamy paradę zużytych schematów: ciężar honoru i heroizmu; sojusz z Wielkim Bratem; lojalność jako jedyny kapitał słabych; wojna zmieniająca chłopców w mężczyzn; ogień, gdzie pod gradem kul okazuje się, kto jest naprawdę tchórzem, a kto bohaterem. Nie ma w tym wszystkim rewizjonizmu znanego z obrazów szkoły polskiej, jest przeszczepianie co bardziej naiwnych kalek kina amerykańskiego. Łącznie z ujęciem łopoczącej na wietrze flagi – tym razem nie gwiaździstego sztandaru, ale biało-czerwonej.

O ile jednak Amerykanie są świetni w tworzeniu mocnych, mitologicznych narracji zwycięstwa, o tyle "
Karbala" odpowiada na typowo polskie kompleksy. A właściwie jeden – niedocenienia. Świat się nie dowiedział i nie powiedział: "dziękujemy, Polacy" – a to refren stale powracający w polskiej publicystyce historycznej. Niewdzięczni Austriacy zapomnieli o wiktorii wiedeńskiej i jeszcze wzięli udział w rozbiorach; Europa zapomniała, jak ocaliliśmy ją przed bolszewicką nawałą w 1920, a Brytyjczycy – jak złamaliśmy kod enigmy. "Karbala" do tej litanii żalów dodaje nowe: Amerykanie utajnili udział polskich sił w bitwie o Karbalę, sukces przypisały siłom irackiej armii; heroizm Polaków znów nie zyskał zasłużonej nagrody. Uwielbiamy rozkoszować się takimi narcystycznymi ranami, więc "Karbala" powinna idealnie wstrzelić się w polskie pragnienia. Tylko czy kino powinno im tak łatwo ulegać? Czy zamiast głaskać nasz słaby narcyzm, nie powinno się z nim wadzić? Choćby w imię narcyzmu mocniejszego?

Pół biedy jednak nawet z narcyzmem, w "
Karbali" najbardziej niepokoi mnie co innego: obraz Iraku i Irakijczyków; sporządzony według najgorszych kolonialnych schematów. Irakijczycy to anonimowa masa albo groźna, albo będąca obiektem zagrożenia; ścinająca głowy lub ukazana w roli bezsilnych, skotłowanych ofiar. Jak w rasistowskim wierszu Kiplinga sprzed stu lat: Irakijczycy to "pół dzieci, pół diabły". A w dodatku nacja skorumpowana i szkodliwa. Jest co prawda dający szansę na przełamanie stereotypu wątek rozdartego między różnymi lojalnościami Irakijczyka, Farida (Atheer Adel), ale koniec końców okazuje się on tylko podpórką dla motywu przemiany polskiego bohatera. Gdy ta następuje, Farid znika.

Premiera filmu wzmacniającego takie wyobrażenia na temat islamu i Bliskiego Wschodu jest w tym momencie głęboko niefortunna. W związku z dyskusjami o uchodźcach polską sferę publiczną zalała fala nienawiści, z jawnymi wezwaniami do ludobójstwa. Wpuszczona w taki kontekst "
Karbala" będzie nie tylko plastrem na nasze narcystyczne rany, ale i paliwem dla naszych najgorszych uprzedzeń. Jakkolwiek doceniam filmową robotę Łukaszewicza, nie mogę udawać, że mi się to podoba.

"Helikopter w ogniu" PL

Ciężko na naszym rodzimym poletku filmowym stworzyć wojenną produkcję, od której nie będzie biło tandetą i usilnym maskowaniem skromnego budżetu. Wzorowanie się na wystawnym wizualnie kinie amerykańskim zazwyczaj nie pomaga w osiągnięciu ambitnego celu, bowiem środki pieniężne włożone w realizację tytułów przeznaczonych do szerokiej dystrybucji w przypadku obu krajów znacząco się różnią, na korzyść Hollywood, oczywiście. Po ujrzeniu "Karbali" w akcji po dziś dzień zachodzę w głowę, jak projekt zrealizowany za stosunkowo ograniczoną kwotę pod względem technicznym wygląda nie tyle porównywalnie, co lepiej, od choćby drugiego "Jarheada", który to miał znacznie większe zaplecze finansowe. Co prawda polskie budżety superprodukcji przy amerykańskich filmach wydawanych na rynku wideo nawet nie stały, tym niemniej pan Krzysztof Łukaszewicz swym dziełem zdołał udowodnić, iż przy odrobinie chęci i talentu można pokonać większość przeciwności losu. A że po drodze zalicza się parę potknięć? Cóż, nikt nie twierdził, że droga do sukcesu usłana jest różami...

Rok 2004, polskie wojska wspomagają Amerykanów podczas wojny w Zatoce Perskiej. W trakcie muzułmańskiego święta Aszura, żartobliwie porównanego przez bohaterów do chrześcijańskiej Wielkanocy, bojówki Al-Kaidy i As-Sadry przypuszczają niespodziewany atak na City Hall, budynek o ważnym znaczeniu strategicznym. Oddział żołnierzy dowodzony przez Kalickiego (Bartłomiej Topa) rusza z misją odbicia zakładników i utrzymania celu do czasu przybycia wsparcia. Niestety, racje żołdaków topnieją w błyskawicznym tempie, łączność z bazą zaś zostaje zerwana. Bohaterscy Polacy i wspomagający ich Bułgarzy zmuszeni są stawić czoła przeważającym liczebnie oddziałom wroga do czasu przybycia pomocy. Z każdą minutą spędzoną w City Hall, maleją szanse żołnierzy na przetrwanie desperackiego ataku bojówek...

Nie bez kozery opatrzyłem recenzję filmu odrobinę zadziornym tytułem, gdyż "Karbala" czerpie sowitymi garściami z kultowego dzieła Ridley'a Scotta. "Helikopter w ogniu" w wydaniu polskim przypomina swego protoplastę montażem, ujęciami oraz motywami muzycznymi przewijającymi się w ciągu całego seansu. Jak jednak nie raz pokazało kino, kopiowanie sensu stricte to nic złego... przynajmniej tak długo, jak odbywa się ono z sensem i logiką. Krzysztof Łukaszewicz dobrze wiedział, które elementy wielkiego pierwowzoru sprawdzą się w rodzimym wydaniu i które z nich są do zrealizowania przy wyżyłowanym budżecie. Dzięki wyczuciu i doświadczeniu reżysera, "Karbala" wypada zaskakująco udanie; ba, podczas seansu można dać się chwilami ponieść wrażeniu, iż ogląda się zagraniczną produkcję.

Od strony czysto technicznej "Karbala" zdumiewa "dorosłym" prowadzeniem kamery, niczym u starego wyjadacza. Widać, iż Łukaszewicz starannie odrobił pracę domową, pieczołowicie studiując najbardziej udane obrazy z gatunku kina wojennego nowej daty. Podczas licznych sekwencji strzelanin ujęcia "z ręki" mieszają się z nieco bardziej statycznymi kadrami, co oferuje widzowi pełen przekrój wizualny przez pole bitwy. Co ważne, reżyser nie ograniczył się do zbliżeń, raz po raz ukazując akcję z szerszej perspektywy, choćby w scenie ognia ciągłego prowadzonego z karabinu zamontowanego na pace auta. Pomimo, iż z rzadka na ekranie mamy wątpliwą przyjemność oglądać komputerowo generowane rykoszety po kulach, dynamizm starć i obiektyw obejmujący niemalże cały wojenny teatr wynagradzają tak miałkie, w ogólnym rozrachunku, detale. Osobiście obstawiałem budżet "Karbali" na, pi razy drzwi, 2 mln PLN i podobnież w takiej właśnie kwocie zamknęła się realizacja filmu. Biorąc pod uwagę, że w Stanach za tak śmieszną sumę żaden bardziej ceniony filmowiec nie wyszedłby nawet z domu, pod względem wizualnym udało się Łukaszewiczowi osiągnąć nie lada sukces.

Muzyka ubarwiająca seans "Karbali" to kolejny element mocno inspirowany "Helikopterem w ogniu". Orientalne motywy przygrywające podczas scen obrazujących żar panujący w irackim mieście, który to gorąc podkreślany jest charakterystycznym, lekko falującym powietrzem, z automatu budują klimat obcowania z egzotyczną dla większości kinomanów kulturą. Malownicze zachody słońca szybko zastąpione zostają energicznymi sekwencjami przejazdu konwoju przez samo serce Karbali, by w końcu ustąpić miejsca dramatycznej obronie budynku City Hall. Oprawa muzyczna nadaje odpowiedniego tempa strzelaninom, porzucając przejmujące melodie na rzecz żwawszych dźwięków pulsujących niczym krew w żyłach walczących żołnierzy. Przy ocenie kompozycji użytych w filmie chylę czoła przed Cezarym Skubiszewskim, który okazał się być świetnym kopistą. Wszak wzorowanie się na innych dziełach to też sztuka, wymagająca przy tym nie lada talentu.

Scenariusz produkcji jest naprawdę dobrze rozpisany, w skrypcie nie zabrakło też miejsca na interesujące szczegóły i bezpardonową brutalność. Polscy żołnierze używają do wzmocnienia wozów kamizelek kuloodpornych montowanych na drzwiach aut, na hełmach bohaterów wypisane są grupy krwi, zaś widz ma okazję dowiedzieć się, czemu noszenie krótkiego rękawka w nieprzyjaznym irackim klimacie nie jest najlepszym pomysłem. Ciężar gatunkowy produkcji wiąże się także z bestialskim wymiarem konfliktu zbrojnego, przejawiającym się w realistycznym odzwierciedleniu ran (złamania otwarte na pierwszym planie) czy zaakcentowaniu okrucieństwa wojny niejako w tle (bezbronne dzieci będące ofiarami samobójczych zamachów). Abstrahując jednak od przykuwających uwagę detali, historia tworząca podwaliny "Karbali" niesie ze sobą odpowiedni ładunek emocji, w czym pomaga skupienie się na poszczególnych bohaterach zajmującej historii. Mięsiste dialogi obfitujące w "podwórkową łacinę" i podszyte ciężkim żartem nastawienie protagonistów do misji zwiększają immersję odbiorcy w wydarzenia, podkreślając jednocześnie rodzimy rodowód produkcji.

Obsada filmu to kolektyw pierwszoligowych aktorów i twarzy rozpoznawanych szerszej widowni głównie z telenowel; ryzykowna mieszanka okazała się być jednak w końcowym rozrachunku więcej niż strawna. Najlepiej i najbardziej wiarygodnie wypadają twardzi bohaterowie, odgrywani m.in. przez Topę i Lichotę, tym niemniej młodzi odtwórcy z pewnością zyskują dzięki doświadczeniu starszych kolegów. Pierwszy ze wspomnianych artystów po raz kolejny w karierze trzyma na swych barkach cały film, wczuwając się w rolę nie gorzej niż w "Drogówce" Smarzowskiego. Kapitan Kalicki przezeń odgrywany to żołdak starej daty, trzeźwo patrzący na świat. Przy okazji Topa w przyjemny dla ucha sposób popisuje się angielskim z twardym, polskim akcentem oraz płynnym rosyjskim (gratka dla lingwistów). Ogólnie rzecz biorąc, Łukaszewicz udanie rozrysował tło psychologiczne protagonistów, skupiając także dużą uwagę na losach nieopierzonego sanitariusza stykającego się z piekłem wojny po raz pierwszy. Dzięki solidnemu skryptowi, aktorzy otrzymali trochę pola do popisu w kreacjach, co znalazło swe odzwierciedlenie na ekranie. Całościowo, obsada filmu to strzał może nie w dziesiątkę, ale w satysfakcjonującą ósemkę "na szynach".

"Karbala" to z pewnością tytuł nie pozbawiony wad, przywary trapiące film nie są jednak w stanie przysłonić pozytywnych aspektów obrazu. Owszem, usilne wzorowanie się na kinie amerykańskim odcisnęło swoje piętno również i w mniej pożądanych elementach, w związku z powyższym dzieło Łukaszewicza potrafi zaatakować widza nadmiernym patosem oraz zbytnim przeciąganiem scen, wliczając w to obronę City Hall. Niestety, w końcowych minutach seansu nieco siada napięcie, czemu zapewne można było zaradzić poprzez skondensowanie długich sekwencji w spójniejszą całość. Co więcej, jak przystało na kino patriotyczne (cokolwiek to znaczy), w jednym ujęciu dumnie trzepocze również i polska flaga, niczym w typowym jankeskim blockbusterze. Tak czy inaczej, jako "Helikopter w ogniu" przeszczepiony na nasz grunt, "Karbala" sprawdza się w sposób godny pochwały. Patrząc przez pryzmat śmiesznego zaplecza finansowego i trudności piętrzących się na planie produkcji, wojenne, męskie kino w wydaniu biało-czerwonym stanowi udany produkt eksportowy, który bez większego zażenowania można pokazać braciom zza oceanu. Co prawda w Stanach trafiłby on zapewne z miejsca na rynek video, ewentualnie zaliczono by go w poczet drugiej ligi, tym niemniej na polskim poletku "Karbala" pozostaje obecnie bez większej konkurencji. Jak pokazał Łukaszewicz, "Polacy nie gęsie, lecz swe kino (wojenne) mają". Obym tylko dożył czasów, kiedy i w Polsce kwota parudziesięciu milionów przeznaczana będzie na skromne produkcje... Czego sobie i Wam życzę.


W telegraficznym skrócie: lekko na wyrost można stwierdzić, iż "Karbala" to polski "Helikopter w ogniu"; rzemieślnicza robota zaowocowała solidną realizacją od strony audiowizualnej; historia z potencjałem została zaskakująco udanie przeniesiona na klatki filmowe; Łukaszewicz wyraźnie wzorował się na tuzach gatunku, walcząc przy okazji z ograniczeniami finansowymi nań nałożonymi; głębi fabule dodają wyraziści bohaterowie z charakterem; motywy muzyczne skomponowane na potrzeby produkcji to niemalże klasa światowa.

 

Krzysztof Łukaszewicz

 

 

data urodzenia:

1976-02-29 (40 lat)

miejsce urodzenia:

Szczecin, Polska

reżyser

 

2015

       
         
 

Karbala

1 nagroda i 1 nominacja

 

2012

     
 

Żywie Biełaruś!
Žyvie Biełaruś

1 nagroda i 1 nominacja

 

2010

     
 

Lincz

6 nominacji

 

2006

     
 

Sekcja 998
(serial TV 2006 - )

 

2004

     
       
 

Bulionerzy
(serial TV 2004 - 2008)

 

2000

     
       
 

M jak miłość
(serial TV 2000 - )